Wolne dzieci

wolnedzieci (1)

Nicnierobienie

Wchodzę na stronę „dobrego” przedszkola i sprawdzam, jakimi zajęciami dodatkowymi chcą mnie zachęcić do zapisania mojego dziecka właśnie do tej placówki. Otwieram plan zajęć i widzę: język angielski, rytmika, gimnastyka korekcyjna, logopedia, kółko przyrodnicze, dogoterapia, zumba, niekonwencjonalna plastyka. W innym przedszkolu kuszą zajęciami z ceramiki, karate, gimnastyki artystycznej, baletu czy robotyki. Nie ma miejsca na nudę. Wielka szkoda. Nuda jest cudownym początkiem najwspanialszych zabaw, które potem pamiętamy z dzieciństwa. Chcę, żeby moje dziecko się nudziło. Chcę, żeby miało przestrzeń na wymyślenie sobie zabawy i na budowanie relacji z innymi dziećmi. Na bycie dzieckiem, po prostu.

Wśród twórców systemów szkolnych, a także wśród wielu rodziców panuje przekonanie, że „nicnierobienie” to nic dobrego. Dzieci potrzebują drylu, dyscypliny, nadzoru i reguł. Potrzebują, by dorośli zajęli ich czas, by wyposażyć ich w „zrównoważony zestaw przydatnych umiejętności” i zapobiec temu, by wpadli w jakieś kłopoty wychowawcze. Z tą opinią polemizuje Peter Gray, autor książki „Wolne dzieci. Jak zabawa sprawia, że dzieci są szczęśliwsze, bardziej pewne siebie i lepiej się uczą?”. Peter Gray jest profesorem biopsychologii, który pod wpływem osobistych doświadczeń – kłopotów syna z nauką w tradycyjnej szkole – skierował swoje zainteresowania naukowe na grunt biologicznych procesów uczenia się. W szczególności zainteresowały go naturalne pragnienia i dążenia dzieci do zdobywania wiedzy potrzebnej do przeżycia w świecie i kulturze, w której żyją na co dzień. Wyniki swych badań i obserwacji opisał w książce, którą poleciłabym z czystym sumieniem każdemu rodzicowi i nauczycielowi.

Naturalny instynkt

Peter Grey twierdzi, że dzieci mają naturalne predyspozycje do samodzielnej nauki. To, czego potrzebują to swoboda działania, środki, dzięki którym mogą się rozwijać i bezpieczne otoczenie. Tymczasem powszechny system edukacji tłumi w dzieciach naturalne instynkty, popychające je do samodzielnego stawiania pytań, zdobywania nowych informacji i doświadczeń. To prawdziwa ironia losu – uważa autor – że w najlepszym czasie na zdobywanie wiedzy, która pozwoli na trwałe zrozumienie i reagowanie na świat, w którym żyjemy, nasze dzieci muszą uczyć się udzielać odpowiedzi na pytania, których same nie zadały, by zdobywać punkty i zaliczać testy przygotowane przez dorosłych w sztucznym świecie systemu edukacji.

Dzieci ludzi, podobnie jak dzieci zwierząt, rodzą się z potrzebą uczenia się tych umiejętności, które pozwolą im przetrwać i stać się dojrzałymi członkami swojej społeczności. To jedne z podstawowych aspektów naszej natury z punktu widzenia ewolucji. Zabawa jest formą ćwiczenia się w potrzebnych w dalszym życiu umiejętnościach i występuje u wszystkich gatunków ssaków i u niektórych ptaków – krukowatych, drapieżnych i papug, czyli tych które żyją najdłużej, a masa ich mózgu w stosunku do masy ciała jest większa niż u innych gatunków ptaków. Ludzkie dzieci w o wiele większym stopniu niż zwierzęta są z natury ciekawe, gotowe do zabawy i towarzyskie. Dzięki językowi i kulturze jesteśmy w stanie jako jedyny gatunek czerpać z doświadczeń i osiągnięć poprzednich pokoleń. W zasadzie jest to dla nas konieczność. Nasze życie codzienne jest uwarunkowane wzajemną współpracą w społecznościach lokalnych i globalnych. Gray podsumowuje: „Krótko mówiąc: staliśmy się zależni od edukacji”.

Utracona wolność

Być może natknąłeś się na krążący w internecie tekst, z którego dowiedziałeś się, że jesteś dzieckiem z „patologicznej rodziny” z czasów, gdy ani rodzice, ani dzieci, ani społeczeństwo nie uważało ówczesnej rzeczywistości wychowawczej za patologię. Czytałam go w wielu wersjach i uważam za przesadzony, ale porusza ważną kwestię – my chodziliśmy z kluczem na szyi, nie wiedzieliśmy co to smartfon i tablet, łaziliśmy po drzewach i trzepakach, a rodzice nie wydzwaniali na nasze komórki, z pytaniem gdzie jesteśmy i co robimy, jeśli nie mogli nas dojrzeć przez okno. Mieliśmy wolność, choć wydawało nam się, że rodzice wszystkiego nam zabraniają. Wyobrażasz sobie teraz posłać dziecko po prostu „na dwór” z kluczem na szyi? Widzisz takie dzieci na swoim osiedlu?

W jednej z wersji tego tekstu czytam: „Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same”. Autor książki „Wolne dzieci” tak natomiast wspomina własne dzieciństwo: „Gdy sam chodziłem do szkoły w latach pięćdziesiątych XX wieku, każdego ranka i popołudnia mieliśmy półgodzinne przerwy w lekcjach, a w południe godzinną przerwę na lunch. Te przerwy stanowiły jedną trzecią całego sześciogodzinnego dnia nauki! W tym czasie mogliśmy robić wszystko, co chcieliśmy, nawet opuszczać teren szkoły. W trzeciej klasie ja i moi koledzy spędzaliśmy niemal wszystkie długie przerwy na wzgórzu niedaleko szkoły, trenując zapasy na trawie lub w śniegu. Bawiliśmy się także scyzorykami, a zimą urządzaliśmy bitwy na śnieżki. Nie pamiętam, żeby w tym czasie czuwał nad nami jakiś nauczyciel czy inny dorosły. Jeśli nawet tak było, z pewnością nie ingerowali w nasze działania”. Na koniec dodaje, że taki model edukacji nie byłby dziś możliwy w żadnej znanej mu szkole podstawowej, gdyż współcześnie dzieci nie mogą cieszyć się takim zaufaniem ze strony dorosłych, jak kilkadziesiąt lat temu.

Szkoła ingeruje w życie rodziny w coraz większym stopniu. Nie tylko obniża się wiek dzieci idących do szkoły, wydłuża godziny nauki – także przez zadawanie dużych ilości prac domowych, ale także od rodziców oczekuje się współpracy z nauczycielami. Peter Gray pisze tak: „Ich obowiązkiem jest orientowanie się w pracy domowej i we wszystkich szkolnych projektach, w których dzieci biorą udział. Oczekuje się, że będą je nadzorować, używając zachęty, przymusu lub przekupstwa. Gdy dzieci nie odrabiają pracy domowej lub wykonują ją w sposób niedostateczny, wywołuje się w rodzicach poczucie winy, jakby sami ponieśli porażkę”.

Nauka poprzez zabawę

Peter Gray miał „trudnego syna”, którego zachowanie w szkole było zmartwieniem dla rodziców, dyrekcji i nauczycieli. Gdy przeniósł syna do Sudbury Valley, szkoły demokratycznej, jego dziecko zaczęło z chęcią chodzić do szkoły. Najważniejszą różnicą pomiędzy nową, a dotychczasową szkołą było to, że w Sudbury Valley dorośli niczego nie narzucali dzieciom, a jedynie pomagali im w samokształceniu. Uczniowie robili to, na co mieli ochotę – to podstawowy aspekt zabawy. Jak pisze Gray: „Zabawa jest przede wszystkim wyrazem wolności. Jest czymś, co chcemy robić, w przeciwieństwie do tego, co musimy robić”.

Autor przywołuje ciekawe wyniki eksperymentu, w którym brały udział przedszkolaki. Poproszono je, by podzieliły czynności wykonywane w przedszkolu na „zabawę” i „pracę”. Okazało się, że dzieci nazywały zabawą tylko to, co robiły bez ingerencji nauczyciela, w wolnym czasie. Te czynności, które wynikały z programu nauczania, określały mianem „pracy”, nawet jeśli chodziło o przyjemne aktywności takie jak malowanie palcami czy słuchanie opowiadań.

Nastrój zabawy to taki stan umysłu, który bywa określany mianem flow – przepływu, uniesienia. Skupiamy się wówczas na tym, co robimy, podczas gdy umysł w pewnym stopniu zamyka się na rozpraszające czynniki zewnętrzne. To idealne warunki do uczenia się nowych umiejętności i kreatywnego myślenia.

Dzieci podczas swobodnej zabawy uczą się:

  • nawiązywania przyjaźni,
  • podejmowania decyzji,
  • przezwyciężania strachu,
  • rozwiązywania konfliktów i problemów,
  • radzenia sobie z emocjami,
  • tworzenia reguł i ich przestrzegania,
  • odkrywania swoich zdolności i upodobań,
  • odwagi i przejmowania kontroli nad własnym życiem.

Znasz takie motto: „Rób w życiu to, co kochasz, a nigdy nie będziesz musiał pracować”? Może czas dać dzieciom taką szansę?