Chodząc do podstawówki, gimnazjum czy liceum, niemal każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu wyczekiwał ostatniego, piątkowego dzwonka, aby wyjść ze szkoły i przez najbliższe dwa dni do niej nie wracać, a z nadejściem niedzielnego wieczoru wielu myślało co tu zrobić, żeby jutro nie zasiąść z powrotem w ławkach i rozpoczynać kolejnych lekcji. Jednak co by się stało gdyby weekend już nigdy się nie skończył? Gdyby poniedziałkowy poranek już nigdy nie nadszedł, a uczeń nie wróciłby do szkoły? Jeżeli kiedykolwiek stawiałeś przed sobą te pytania, to moja historia pozwoli udzielić ci na nie odpowiedzi, ponieważ, pomimo że właśnie rozpoczynam klasę maturalną, to mój ostatni, piątkowy dzwonek słyszałem już ponad rok temu.
Niepewne początki
Przez pierwsze 9 lat mojej szkolnej edukacji, nigdy poważniej nie zastanawiałem się nad tym po co jest szkoła i dlaczego muszę do niej chodzić. Była to naturalna kolej rzeczy – przedszkole, szkoła, studia, praca. Myślałem, że tak po prostu wygląda życie. Jednak pomimo tej powierzchownej świadomości, będąc uczniem podstawówki, nie podobało mi się w szkole; buntowałem się na tyle ile może buntować się siedmio/ośmio/dziewięcio/dziesięcio czy jedenastolatek. Nie odrabiałem prac domowych, przeszkadzałem na lekcjach, byłem niemiły zarówno dla nauczycieli jak i dla rówieśników. Po skończeniu szkoły podstawowej z przeważającą liczbą trójek i kilkoma czwórkami na świadectwie, z jakiegoś powodu w mojej głowie nastąpiła drastyczna zmiana i od tamtej pory postanowiłem być wzorowym uczniem.
Rozpoczynając gimnazjum całkowicie zmieniłem moje podejście do nauki. Przez następne trzy lata starałem się najlepiej jak potrafiłem, sumiennie przykładając się do każdego przedmiotu z osobna. Myślałem, że dobre oceny w przyszłości poprowadzą mnie do szczęśliwego życia. Taka postawa pomogła mi skończyć gimnazjum z wzorowym zachowaniem, średnią przedmiotową wynoszącą 5.5 oraz egzaminem gimnazjalnym napisanym na 92%. Takie wyniki dawały mi wstęp do najlepszych warszawskich liceów, co bardzo ucieszyło moich rodziców. Po długich rozmowach zadecydowaliśmy, że pójdę do szkoły oferującej program IB ze względu na możliwość pisania matury międzynarodowej. Od rozpoczęcia nauki w nowej szkole pewne rzeczy zaczęły się zmieniać.
Pierwsze plany, inspiracje, zmiany
W liceach idących brytyjskim programem IB, po pierwszym roku nauki, każdy uczeń wybiera sześć przedmiotów; trzy na poziomie podstawowym i trzy na poziomie rozszerzonym, z których później pisać będzie matury. Był to pierwszy moment w moim życiu, kiedy poważniej musiałem zastanowić się nad przyszłością, ponieważ rezygnując z takich przedmiotów jak chemia czy biologia, odbierałem sobie możliwość studiowania na wszystkich kierunkach wymagających tych przedmiotów. Będąc przepełniony ambicją i optymizmem, postanowiłem, że chcę studiować na najlepszej uczelni świata, jaką był Uniwersytet Harvarda, będąc szczerze przekonanym o świetności tego pomysłu.
Przez kolejne trzy miesiące planowałem jak osiągnąć mój nowy cel, aż jednego dnia do moich rąk trafiła książka z 1960 roku „Summerhill. Szkoła wolnych ludzi” autorstwa Aleksandra S. Neilla. W książce tej zawarta jest historia pierwszej szkoły demokratycznej, jaką jest Summerhilll, oraz spostrzeżenia autora na system edukacji, okres dzieciństwa, jak i czas dorastania, po wówczas, 39 latach doświadczenia w pracy z dziećmi. Książka ta otworzyła mi oczy i nagle zauważyłem, co również mnie przeraziło, że po ponad pięćdziesięciu latach, większość wad szkolnictwa i brak świadomości odnośnie wychowania, o których piszę A.S. Neill są wciąż aktualne.
Zacząłem więc zgłębiać temat systemów edukacyjnych oraz ich alternatyw, a po krótkim czasie trafiłem na drugą wyjątkową książkę napisaną przez André Strena „I nigdy nie chodziłem do szkoły”. Jej bohaterem jest sam autor, który opisuje swoje dzieciństwo, wyjątkowe, dlatego że rodzice nie posłali go w mury szkolne, uznając szkołę za instytucję odbierającą dzieciństwu to co najpiękniejsze. André, chociaż w całym życiu nie napisał ani jednego egzaminu, to płynnie posługuje się czterema językami, jest muzykiem, lutnikiem, autorem kilku książek a także głową rodziny. Historia jego wyjątkowego dzieciństwa w połączeniu z ideami twórcy Summerhill skłoniły mnie do ponownego zastanowienia się nad moją przyszłością.
Zrozumiałem jak ważnym w życiu każdego człowieka jest to pierwsze osiemnaście lat, ile błędów jest ciągle popełnianych przez system edukacji jak i nieświadomych rodziców, ale co najważniejsze, że nad tym wszystkim można pracować i wciąż wiele zmienić. Przemyślałem jeszcze raz moje plany odnośnie uczelni i zauważyłem w nich wielkie luki. Jedynym powodem, dla którego chciałem iść na Harvard był powiązany z tym prestiż i gwarancja „dobrej” pracy. Dochodząc do nowych wniosków, zauważając jak bardzo pasjonuje mnie edukacja, podjąłem nową decyzję – chcę zmieniać system nauczania, na rzecz wartościowego i świadomego szkolnictwa odpowiadającego na wymogi współczesnego świata.
Szalony pomysł – edukacja w domu
Od tej pory podejmowałem ten temat niemal za każdym razem gdy była do tego okazja. Rozmawiałem z rodziną, znajomymi ze szkoły, przyjaciółmi, nauczycielami a czasami nawet ze spontanicznie poznanymi osobami na ulicy czy przystanku autobusowym. Poznając coraz więcej opinii, konfrontując je z własnymi przekonaniami, rosła moja świadomość odnośnie wpływu jaki szkoła ma na ucznia, aż doszło do momentu kiedy zacząłem się z tym czuć źle. Kiedy siedziałem w ławce, słuchając nauczyciela sprawdzającego listę obecności przez dziesięć minut, uciszającego przeszkadzających uczniów czy odpowiadającego po raz trzeci na to samo pytanie, bo ktoś wcześniej nie zwracał uwagi, czułem że tracę czas.
W dalszym ciągu przykładałem się do nauki, ale otrzymywanie dobrych ocen nie sprawiało mi przyjemności. Bycie piątkowym uczniem, przynajmniej w moim przypadku, nie przekładało się na realną wiedzę i coraz bardziej czułem, że nie mam własnej opinii na większość ważnych tematów i wydarzeń. Nie chciałem biernie przeczekać w tym stanie następnych dwóch klas liceum z nadzieją na samorozwiązanie się problemu, więc intensywnie myślałem nad wyjściem z tej sytuacji. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw, podczas jednej z kwietniowych, rodzinnych kolacji, powiedziałem: „Mamo, Tato… chcę rzucić szkołę.”
Dyskusje i rozstania
Ich reakcja dodała mi odwagi, ponieważ zamiast jednogłośnego „Nie ma mowy!” czy „Chyba sobie żartujesz?”, w ciszy wysłuchali moich argumentów, z czego później wywiązała się długa rozmowa. Zgodnie uznaliśmy jednak napisanie matury za obowiązkowe, więc moją propozycją była edukacja domowa. Podjęcie decyzji poprzedzało wiele rozmów z innymi członkami rodziny, nauczycielami jak i z dyrekcją szkoły, którzy w większości uznawali „rzucenie szkoły” za niełatwą, ale najrozsądniejszą z możliwych opcji. Postanowione zostało, że po skończeniu pierwszej klasy liceum zaczynam samodzielną naukę i nie wracam już w szkolne mury.
Do rozwiązania została jeszcze jedna kwestia. Program IB nie umożliwia edukacji domowej, co w moim przypadku oznaczało zmianę szkoły i powrót do polskiego systemu. Tutaj pomoc zaoferowała jeszcze moja Pani dyrektor, która zadzwoniła do znajomej szkoły, przedstawiając mój pomysł. Zostałem przyjęty; po ponad dwóch miesiącach starań udało mi się, chociaż tak na prawdę był to dopiero początek. Pod koniec sierpnia 2016 roku okazało się, że całą rodziną przeprowadzamy się do Włoch.
Nie taka słoneczna Italia
Nie miałem na tę decyzję wpływu, ale moim warunkiem było pozostanie w polskiej szkole. Także od września mieszkałem we Włoszech, tam się uczyłem, a raz w miesiącu przylatywałem do Polski napisać zaległe sprawdziany. Pomimo pozostawienia niemal wszystkiego na czym mi zależało, podchodziłem do przeprowadzki jako nowego doświadczenia, które może mnie wiele nauczyć. Przepełniony motywacją, szkolną naukę odrabiałem w dużo szybszym tempie, a zaoszczędzony czas poświęcałem na moje pasje i rodzinę, ponieważ potrzebowaliśmy siebie w nowym środowisku.
I jak wszystko dobrze się zaczęło równie szybko się skończyło. Nowy kraj, język, samodzielna nauka i jeszcze kilka innych problemów, powiązanych z rodziną okazały się dla mnie za dużym ciężarem. Ostatecznie nie mogłem się na niczym skupić, nie wysypiałem się i brakowało mi energii na cokolwiek. Kiedy przylecieliśmy do Warszawy na Święta Bożego Narodzenia, podjąłem decyzję o zostaniu w Polsce. Była to chwila zwątpienia w słuszność mojej decyzji o rzuceniu szkoły. Miałem poczucie, że zmarnowałem ostatnie cztery miesiące.
Dalsze zmiany i nowe wnioski
Nowy rok, razem z powrotem do znanego środowiska, pomogły odzyskać mi równowagę. Rozpisując sobie czas spędzony we Włoszech i sposób mojego funkcjonowania do tej pory, wyciągnąłem wiele wniosków odnośnie tego, dlaczego nie mogłem utrzymać koncentracji i skąd brał się mój brak energii. Zacząłem czytać o produktywności, świadomości w kontekście pracy i po raz pierwszy uczyłem się jak naprawdę powinno się uczyć. Na przeprowadzkę spojrzałem jak na konieczny okres przejściowy, który dał mi wiele do zrozumienia o samym sobie.
Pozostała jeszcze kwestia szkoły, bo, pomimo że czułem się znacznie lepiej wciąż w moim odczuciu, do szkoły uczyłem się za mało. Nie byłem pewien czy to z mojej winy czy może sposób zaliczania jaki uzgodniłem ze szkołą najzwyczajniej się nie sprawdzał. Ponieważ byłem pierwszym uczniem domowym w historii tego liceum, niektórzy nauczyciele pozostawili mnie samego licząc, że będę dowiadywał się o wszystkim na odległość od innych uczniów, a z tym bywało różnie. Muszę też przyznać przed samym sobą; było to wygodne rozwiązanie, bo nikt do końca nie wiedział jak przebiegać ma moje zaliczanie, co skutkowało dużą płynnością w ocenianiu moich prac i sprawdzianów. Jeszcze jednym argumentem przeciwko mojej ówczesnej szkole był fakt, że miesięcznie płaciłem tam dość wysokie czesne pomimo nauki w domu.
Nie będąc zadowolonym z obecnego liceum i nie chcąc obarczać rodziców kolejnymi kosztami, postanowiłem jeszcze raz spróbować i ponownie zmienić szkołę. Tym razem byłem bogatszy o kilkumiesięczne doświadczenie i wiedziałem czego szukam, a po kilku chwilach w internecie znalazłem liceum idealne. Liceum od wielu lat zajmujące się wyłącznie uczniami domowymi, pozwalające na swobodny wybór przedmiotów, a ponadto publiczne. Po spełnieniu wymogów i złożeniu wszystkich formalności przyjęto mnie na przełomie kwietnia i maja.
Okazało się, że za miesiąc czekają mnie egzaminy całoroczne, na podstawie których okaże się czy zaliczyłem drugą klasę. Pomimo w miarę regularnej nauki, gdy dostałem wymagania, zobaczyłem ile tematów jeszcze muszę przerobić. Przytłoczył mnie fakt jak mało zrobiłem do tej pory; na szczęście tylko przez chwilę. Następnego dnia rano rozplanowałem sobie każdy przedmiot, i ile stron z podręcznika muszę robić dziennie, aby ze wszystkim wyrobić się w cztery tygodnie. Pracy nie było mało, ale też nie przesadnie dużo. Dziennie poświęcałem około 5/6 godzin na samodzielną naukę, a dwa razy w tygodniu spotykałem się z fizykiem, który tłumaczył mi trudniejsze zagadnienia ze swojego przedmiotu. Miesiąc ten zleciał bardzo szybko i zanim się obejrzałem przyszedł czas na egzaminy.
Rozliczenie z całego roku
Przez najbliższe pięć dni czekało mnie siedem egzaminów pisemnych i sześć ustnych z rozszerzonych matematyki i fizyki, języka polskiego, włoskiego, angielskiego oraz historii i społeczeństwa. Każdy egzamin sprawdzał wiedzę, jaką zdobyłem przez cały rok (głównie przez ostatni miesiąc); nie wiedziałem czego się spodziewać, ponieważ był to mój pierwszy rok edukacji domowej, a do nowej szkoły byłem zapisany od kilku tygodni. Mimo tego czułem się porządnie przygotowany, a każdy test pisałem świadomy swoich możliwości co odzwierciedlają późniejsze wyniki. Drugą klasę liceum udało mi się skończyć z większością piątek i paroma czwórkami, co uważam za udany wynik. Jednak moim zdaniem nie o wyniki w tym wszystkich chodzi.
Na zakończenie…
Powyżej starałem się w skrócie opisać poprzednie dwa lata mojego życia i to co wówczas działo się w mojej głowie. Pisząc ten tekst, wiele chwil przeżyłem na nowo, dzięki czemu przemyślałem jeszcze raz moją decyzję o „rzuceniu szkoły”. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy zdobywając się na ten krok. Ostatnie miesiące dały mi wiele do zrozumienia głównie w kontekście tego jakim człowiekiem chcę być, jakie wartości wyznaję i jak ważne jest pozytywne nastawienie we wszystkim co robię.
Jednak najcenniejszą rzeczą, jaką otrzymałem przez ten rok, którą chciałbym podzielić się z każdym czytającym, jest świadomość. Świadomość konieczna, aby być kim chcemy być, robić to, co chcemy robić i żyć tak jak chcemy żyć. Konieczna, aby nie iść ślepo za większością i nie popaść w wir współczesnych zobowiązań odbierających wolność. Człowiek świadomy podejmuje decyzje dokładnie wiedząc czego pragnie, dążąc do wewnętrznego spełnienia, dopiero po którego osiągnięciu możemy w pełni pomóc sobie, a także innym. Zrozumiałem, że nie ma jednej słusznej drogi do szczęścia, ale to właśnie świadomość pozwala na odnalezienie własnej. Moją historią nie próbuję zachęcać do rzucania szkoły czy wypisywania z niej dzieci, ale szczerze chciałbym zachęcić do świadomego podejścia w kontekście szkolnictwa, jak również życia i zaapelować do rodziców aby nie szli bezkrytycznie utartymi schematami w kwestii wychowania.
– Maurycy Żółtański