Werbalizm
Regułki, wzory, definicje. Tak wspominam lekcje fizyki i chemii ze szkoły. Doświadczenia? Rzadko, ale zawsze wtedy, gdy na lekcji była zaplanowana hospitacja, czyli obecność dyrekcji. Na co dzień priorytetem było „przerobienie” materiału. Chemiczka na podniesione w górze ręce uczniów, chcących zadać pytanie, reagowała: „Pytania na końcu lekcji!”. Niestety często czasu na końcu lekcji po prostu było już za mało na wyjaśnienia…
Werbalizm to bolączka systemu edukacji, która objawia się tym, że podczas lekcji nauczyciel wiele mówi, dyktuje, przekazuje gotowe sformułowania do przyswojenia, zaś prawdziwa istota nauczania – czyli zrozumienie treści przez ucznia schodzi na dalszy plan. Werbalizm dominował również we francuskiej edukacji początku XX wieku, znalazła się wówczas w Paryżu osoba, której to przeszkadzało tak bardzo, że zdecydowała się przeprowadzić pewien edukacyjny eksperyment.
„Spółdzielnia”
Rok 1907. Maria Skłodowska-Curie, noblistka, wdowa po Piotrze Curie, pierwsza kobieta – profesorka na elitarnej paryskiej Sorbonie i matka dwóch córek postanawia nie posyłać do powszechnej szkoły swej dziesięcioletniej córki Irène i sama zadbać o jej edukację. Jej decyzja bierze się z rozczarowana ówczesnym systemem edukacji, a także z niezwykłymi naukowymi predyspozycjami córki, których matka nie chce zaprzepaścić w szkole. Niezwykłość umysłu pierworodnej córki zostanie doceniona w roku 1935, kiedy to Irène Joliot-Curie wraz z mężem otrzyma nagrodę Nobla w dziedzinie chemii za odkrycie sztucznej promieniotwórczości.
Madame Curie uważa, że „barbarzyństwem jest skazywać te młodziutkie istoty na wielogodzinne ślęczenie w kiepsko urządzonych klasach, a także „zbrodnią jest pozbawiać je powietrza i ruchu właśnie teraz, w wieku, gdy go najbardziej potrzebują” – pisze w książce „Maria Curie” jej najmłodsza córka. Ewa Curie cytuje także dobitne zdanie z późniejszego (14.11.1912r.) listu matki do jej siostry Heleny: „Czasem mi się zdaje, ze lepiej dzieci potopić, aniżeli uczyć je w obecnych szkołach”.
Skłodowska-Curie proponuje swoim przyjaciołom z kręgu naukowców wyjątkowy projekt – będą samodzielnie nauczać grupkę swoich dzieci, każdy tego, co umie. Tak oto tworzy się „Spółdzielnia”, w której nauczają Jan Perrin – chemii, jego żona Henrietta Perrin – francuskiego i historii, Paul Langevin – matematyki, Henri Mouton – przyrody, Alcie Chavannes – angielskiego i niemieckiego, rzeźbiarz Magrou – rysunku oraz Maria Skłodowska-Curie – fizyki. Tę wyjątkową szkołę nazywają „Spółdzielnią”.
Sześciolatki na Sorbonie
„I rozpoczął się dla dziesięciorga dziewcząt i chłopców cudowny okres zabawy, która była zarazem pasjonującą i bardzo poważną nauką. Codziennie jedna tylko lekcja. Ale jaka lekcja!” – pisała w biografii matki Ewa Curie, która nie uczestniczyła wraz z siostrą w zajęciach, gdyż wówczas miała dopiero 2 lata. Dzieci nauczane w „Spółdzielni” miały od sześciu do trzynastu lat.
Zajęcia odbywały się głównie w domach, niekiedy w ramach zajęć dzieci wybierały się na zwiedzanie Luwru czy Musée Carnavalet. Maria Skłodowska-Curie prowadziła zajęcia z fizyki w dawnym laboratorium męża w Ecole de Physique et Chimie, zaś profesor Perrin nauczał grupkę w swym uniwersyteckim laboratorium. Prasa, która pilnie śledziła poczynania Madame Curie, pisała z nutą przygany: „Tym osobom, ledwo umiejącym czytać i pisać, wolno robić wszelkie doświadczenia, budować aparaty, próbować reakcji chemicznych… Sorbona i dom przy ul. Cuvier jeszcze wprawdzie nie wyleciały w powietrze – ale: nie traćmy nadziei!”, cytuje w swej książce Ewa Curie.
Ocalone lekcje
Pewnego dnia Rémi Langevin, profesor matematyki na Uniwersytecie Burgundzkim w Dijon pomagał swemu dziadkowi w porządkowaniu rzeczy po jego siostrze Isabelle Chavannes. Miał palić w piecu papiery, które dziadek zdecydował się zniszczyć. Uwagę wnuka przykuł czarny segregator z odręcznymi notatkami i rysunkami. Okazało się, że jest to zapis dziesięciu lekcji przeprowadzonych przez Marię Skłodowską-Curie, w których uczestniczyła Isabelle niemal sto lat wcześniej, między 27 stycznia a 14 listopada 1907 roku. Profesor Langevin za zgodą dziadka zachował ów segregator, dzięki czemu w 2003 roku we Francji (a w 2004 roku nakładem WSiP w Polsce) ukazały się drukiem „Lekcje Marii Skłodowskiej-Curie”.
Każda lekcja ma określony temat – np. „Odróżnianie próżni od powietrza”, „W jaki sposób woda dociera do kranu?” czy „Obserwacja pływającego jajka”. Struktura zajęć jest uporządkowana, a podstawą nauczania są liczne doświadczenia, które wykonuje nie tylko pani profesor Curie, ale także samodzielnie jej uczniowie. Zwraca uwagę fakt, iż pani profesor doskonale dopasowuje się do swego audytorium – mówi językiem prostym, zadaje pytania, których sens dzieci są w stanie uchwycić, wyjaśnia rzeczowo, np. „Wylot jest ciasny; powietrze i woda nie mają dość miejsca, żeby jednocześnie przepływać swobodnie, więc to nie następuje. To tak jakby Aline i Iréne, próbując przejść w przeciwnych kierunkach przez ciasny korytarz, nie mogły przecisnąć się jednocześnie”.
W istocie zapiski są raczej konspektami lekcji, co wraz z „dorosłym” pismem, którym je sporządzono, pozwala wysnuć podejrzenia, iż nie są to notatki bezpośrednio spisane przez trzynastoletnią Isabelle, późniejszą panią inżynier chemik, lecz opracowane być może przez asystentkę Marii Skłodowskiej-Curie (jak sugeruje w Fontonie Uniwersytetu Jagiellońskiego nr 85/2004 pani profesor Zofia Gołąb-Meyer).
Fizyka w praktyce
– Przyjrzyjcie się tej butelce – rozpoczyna pani Curie. – Kiedy ją otworzymy, wydaje się pusta. Co jest w środku?
– Powietrze – odpowiadają chórem dzieci.
– Skąd wiecie, że coś jest w środku? – pyta pani Curie. Żeby sprawdzić, czy butelka rzeczywiście zawiera powietrze, próbujemy wprowadzić coś do środka, na przykład wodę. Ponownie zamykamy butelkę. Jedno z dzieci otwiera ją pod wodą, trzymając szyjką ku górze. Woda wchodzi do butelki, a jednocześnie widzimy wydobywające się z niej pęcherzyki. W butelce rzeczywiście było powietrze i to ono uchodzi” – tak zaczyna się pierwsza ze spisanych przez Isabelle Chavannes lekcji z polską noblistką.
Myślę, że jest to świetny przykład, iż zamiast narzekać, że brak jest w polskich szkołach funduszy na pomoce naukowe, trzeba korzystać z prostych środków, dających dzieciom poczucie, że oto coś naprawdę się dzieje, a wiedza jest żywą tkanką organizmu zwanego światem.
Efekty
„Spółdzielnia” przetrwała dwa lata. Jak wspomina Ewa Curie, powodem było przepracowanie rodziców i egzaminy, do których przygotowanie się wymagało jednak znajomości przepisowych podręczników… Młodsza córka noblistki zauważa krytycznie, że zainicjowane przez jej matkę nauczanie domowe było obarczone lukami w ogólnym wykształceniu jej siostry. Dodaje jednak, iż „okres nauki w komplecie dał (…) Irenie kulturę umysłową, jakiej nie zdobyłaby w żadnej szkole średniej”. Kilkoro uczniów z tej eksperymentalnej grupki w dorosłym życiu zajęło się z sukcesami naukami ścisłymi. Czy była to zasługa „Spółdzielni”? Być może.
Jak zauważają autorzy wstępu do francuskiego wydania „Lekcji Marii Skłodowskiej-Curie „od niepamiętnych czasów uczniowie, zanim zostali rzemieślnikami lub artystami, kształcili się przez bezpośrednie eksperymentowanie u boku mistrza”. Myślę, że to wspaniała forma nauki i szczerze mówiąc, zazdroszczę trochę tym dzieciom, a Ty?